"Zbędny" ze zbioru opowiadań "Opowiadania najlepsze" Philip K. Dick - tłumaczenie Tomasz Oljasz - Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 1998


   Mężczyzna wyszedł na ganek przed dom i popatrzył, jaki będzie dzień. Jasny i zimny, z rosa na trawnikach. Zapiął płaszcz i wsadził ręce do kieszeni.
    Gdy ruszył po schodkach, dwie czekające przy skrzynce pocztowej gąsienice poruszyły się zaintrygowane.
- Idzie - powiedziała pierwsza z nich. - Wyślij swój raport.
    Gdy druga zaczęła obracać śmigłami, mężczyzna zatrzymał się i szybko obrócił.
- Słyszałem was. - Postawił nogę pod murem i wtarł gąsienice w beton. Zmiażdżył je całkowicie.
    Potem pospieszył ścieżką do chodnika. Idąc, rozglądał się wokoło. Na gałęzi wiśni podskakiwał jakiś ptak i sięgał dziobem do owoców. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. W porządku? Czy... Ptak odleciał. Ptaki są w porządku. Nie czynią szkód.
    Ruszył dalej. Na rogu natknął się na pajęczynę, rozciągniętą od zarośli do słupa telefonicznego. Serce zabiło mu mocniej. Odskoczył, machając rękami w powietrzu. Idąc dalej, obejrzał się przez ramię. Pająk powoli wychodził z krzaków i sprawdzał zniszczenia swojej sieci.
    Pająki trudno rozgryźć. Niełatwo odgadnąć, o co im chodzi. Potrzeba więcej faktów... Jak na razie brak kontaktu.
    Czekał na przystanku autobusowym, przestępując z nogi na nogę, by się rozgrzać.
    Nadjechał autobus, wsiadł do niego i poczuł nagła rozkosz, gdy zajmował miejsce pośród ciepłych, cichych ludzi, którzy beznamiętnie patrzyli przed siebie. Ogarnęło go niejasne poczucie bezpieczeństwa.
    Uśmiechnął się i odprężył - po raz pierwszy od wielu dni.
    Autobus jechał dalej.

    Tirmus w podnieceniu zamachał antenką.
- A więc głosujcie, jeśli chcecie. - Minął ich szybko i wspiął się na kopiec. - Ale pozwólcie, że powtórzę, co mówiłem wczoraj, zanim zaczniecie.
- Wiemy już o tym wszystkim - odrzekła ze zniecierpliwieniem Lala. - Ruszajmy. Plany mamy przygotowane. Co nas powstrzymuje?
- Mam nowe powody, by przemawiać - stwierdził Tirmus, rozglądając się po zebranych bogach. - Całe Wzgórze gotowe iść na tego olbrzyma. Dlaczego? Wiemy, że nie może się porozumiewać ze swoimi towarzyszami... to wykluczone. Ten typ wibracji, język, którego używają, uniemożliwia przekazywanie takiej wiedzy, jaką on ma na nasz temat, o naszej...
- Bzdury - przerwała mu Lala. - Olbrzymi się porozumiewają dosyć dobrze.
- Nie ma danych o żadnym olbrzymie, który przekazałby informacje na nasz temat!
    Armia poruszyła się niespokojnie.
- Proszę bardzo. - Tirmus ustąpił. - Ale to wysiłek na marne. On jest nieszkodliwy... odcięty. Po co marnować tyle czasu i...
- Nieszkodliwy? - Lala popatrzyła na niego. - Nie rozumiesz? On wie!
    Tirmus zszedł z kopca.
- Jestem przeciwny nieuzasadnionej przemocy. Powinniśmy oszczędzać siły. Któregoś dnia będziemy ich potrzebować.
    Odbyło się głosowanie. Zgodnie z przypuszczeniami, armia opowiedziała się za zaatakowaniem olbrzyma. Tirmus westchnął i zaczął rozrysowywać plany na ziemi.
- Zwykle przebywa w tym miejscu. Tu można się go spodziewać na koniec danego okresu. Moim zdaniem, sytuacja wygląda następująco...
    Mówił dalej, przedstawiając plany na miekkim piasku.
    Jeden z bogow nachylił się ku drugiemu, dotykając go antenką.
- Ten olbrzym będzie bez szans. W jakimś sensie jest mi go żal. Jak on się w to wkopał?
- Przez przypadek. - Ten drugi uśmiechnął się. - Wiesz, jak to oni, wpakował się.
- I tak mi go szkoda.

    Zapadła noc. Na opustoszałej ulicy zrobiło się ciemno. Chodnikiem nadszedł mężczyzna, niosąc gazetę pod pachą. Szedł szybko, rozglądając się na boki. Ominął duże drzewo, rosnące przy krawężniku, i odskoczył zwinnie na ulicę. Przeszedł na drugą stronę. Na zakręcie wpadł na pajęczynę rozwieszoną od krzewów do słupa telefonicznego. Automatycznie zerwał ją sobie z twarzy. Gdy wlókna zaczęły się odrywać, usłyszał ciche buczenie, metaliczne i przejmujące.
- ... czekaj!
    Zamarł.
- ... ostrożnie... wewnątrz... czekaj...
    Zacisnął szczęki. Ostatnie włókna pękły mu w dłoniach, ruszył dalej. Pająk szedł po kawałku swojej sieci za nim i obserwował go. Mężczyzna odwrócił się.
- Jesteś świrnięty - powiedział.- Nie będę ryzykował i stał tu cały poobwijany.
    Ruszył dalej chodnikiem w stronę swojej ścieżki. Dotarł do niej na skróty, omijając pogrążające się w mroku krzaki. Na ganku znalazł klucz i włożył go do zamka.
    Zatrzymał się. Wewnątrz? Lepiej niż na zewnątrz, zwłaszcza nocą. Noc to niedobra pora. Zbyt wiele poruszenia pod zaroślami. Niedobra. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Przed nim leąał dywanik, który wyglądał jak czarna kałuża. Po drugiej stronie majaczył kształt lampy.
    Dzieliło go od niej cztery kroki. Podszedł i stanął.
    Co powiedział pająk? Czekać? Czekał i nasłuchiwał. Cisza.
    Wyjął zapalniczkę i zaświecił.
    Dywan mrówek ruszył kuniemu jak fala. Odskoczył i wypadł na ganek. Mrówki popędziły za nim, pokrywając podlogę w połmroku.
    Mężczyzna zeskoczył na ziemię i uciekł na róg domu. Kiedy pierwsze mrówki zeszły z ganku, kręcił już kurkiem i zwijał wąż.
    Strumień wody podrzucił mrówki do góry i porozrzucał je naokoło. Mężczyzna poprawił końcówkę, mrużąc oczy w mgiełce. Ruszył naprzód, obracając strumień to w lewo, to w prawo.
- Niech cię diabli - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Czekaj wewnątrz...
    Był przerażony. Wewnątrz - jeszcze nigdy! Zimny pot wystąpił mu na czoło. Wewnątrz. Nigdy przedtem nie dostały się do środka. Może ćma, dwie ćmy, no i oczywiście muchy. Aleone były nieszkodliwe, trzepotały tylko, hałasowały...
    Dywan mrówek!
    Polewał je jak szalony,aż złamał ich szyki i zmusił do ucieczki w trawnik, w krzaki, pod dom.
    Przysiadł w alejce, trzymając w ręku wąż i drżąc na całym ciele.
    One naprawdę chciały to zrobić. Nie zaatakowały spazmatycznie, w złości, zaniepokojone; zaplanowały ten atak, przygotowały się. Czekały na niego. Jeszcze jeden krok...
    Dzięki Bogu za tego pająka.
    Wyłączył dopływ wody i wstał. Żadnych dźwięków; wszędzie panowała cisza. Nagle krzaki zaszeleściły. Żuk? Przemknęło coś czarnego - nadepnął na to. Zapewne posłaniec. Szybkobiegacz. Wszedł do ciemnego domu, ostrożnie oświetlając drogę zapalniczką.

    Usiadł za biurkiem i położył pod ręką pistolet rozpylający, stalowy łom i balię. Dotknął jej wilgotnej powierzchni.
    Godzina siódma. Za nim cicho grało radio. Pochylił się i przestawił lampę na biurku tak, aby świeciła na podłogę przed nim.
    Zapalił papierosa, wyjął papier i wieczne pióro. Zastygł, pogrążony w myślach.
    A więc naprawdę chciały go dopaść, tak bardzo, że wszystko sobie zaplanowały. Posępna rozpacz ogarnęła go jak wysoka fala. Co mógł zrobić? Do kogo mógł pójść? Komu powiedzieć? Zacisnął pięści, siedząc na krześle prosto jakby kij połknął.
    Pająk przekradł się obok niego na blat biurka.
- Przepraszam. Mam nadzieję, że nie jesteś przerażony, jak w wierszu.
    Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. Czy ty jesteś ten sam? Ten, co na rogu? Który mnie ostrzegł?
- Nie. To kto inny. Przędzarz. Ja jestem czystejwody Zgniataczem. Spójrz na moje szczęki. - Otworzył i zamknął otwór gębowy. - Zgniatam nimi.
    Mężczyzna umiechnął się.
- Szczęściarz z ciebie.
- Pewnie. Czy wiesz, ilu nas jest na - powiedzmy - hektarze ziemi? Zgadnij.
- Tysiąc.
- Nie. Dwa i pół miliona. Wszystkich rodzajów. Zgniataczy takich jak ja, Przędzarzy i Wstrzykiwaczy.
- Wstrzykiwaczy?
- Są najlepsi. Popatrzmy - Pająk zamyślił się. - Na przykład czarna wdowa, tak ją nazywacie. Bardzocenna. - Umilkł. - Tylko jedna sprawa.
- Jaka?
- Mamy swoje problemy. Bogowie...
- Bogowie!
- Mrówki, jak wy ich nazywacie. Przywódcy. Są ponad nami. Niestety. Mają okropny gust, aż niedobrze się robi. Musimy je zostawić dla ptaków.
    Mężczyzna wstał.
- Ptaki? Czy one są...?
- No cóż, zawarliśmy układ. Trwa to od wieków. Opowiem ci tą historię. Zostało nam jeszcze trochę czasu.
    Serce mężczyzny się ścisnęło.
- Trochę czasu? Co przez to rozumiesz?
- Nic. Potem będzie trochę kłopotów, jak mniemam. Przedstawię ci sytuację. Nie sądzę, byś o tym wiedział.
- Zamieniam się w słuch. - Mężczyzna zaczął się przechadzać w tę i z powrotem.
- Oni rządzili Ziemią całkiem dobrze, mniej więcej miliard lat temu. Rozumiesz, ludzie przybyli tu zjakiejś innej planety. Z której? Nie wiem. Wylądowali i stwierdzili, że Ziemia jest całkiem zadbana. Wybuchła wojna.
- A więc jestemy najeźdźcami - mruknął mężczyzna.
- No tak. Wojna sprowadziła obie strony do poziomu barbarzyńców, ich i was. Wy zapomnielicie, jak atakować, a oni zdegenerowali się w zamknięte grupy społeczne: mrówki, termity...
- Rozumiem.
- Ostatnia wasza grupa, która znała tę historię, zajęła się nami. Zaczęto nas mnożyć. - Pająk zachichotał na swój sposób. - Hodowano nas dla tego szczytnego celu wjakimś specjalnym miejscu. Zupełnie dobrze utrzymujemy je na dystans. Wiesz, jak nas nazywają? Obżartusy. Nieprzyjemne, prawda?
    Kolejne dwa pająki weszły na swoich nitkach na biurko. Wszystkie trzy zebrały się w jednym miejscu.
- To poważniejsze niż sądziłem - zauważył beztroskim tonem Zgniatacz. - Mamy dla ciebie mnóstwo informacji.Ten Wstrzykiwacz...
    Czarna wdowa podeszła do krawędzi blatu.
- Olbrzymie - powiedziała metalicznym głosem. - Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Proszę bardzo - odrzekł mężczyzna.
- Będą kłopoty. Nadchodzą tu, całe mnóstwo. Pomyśleliśmy, że zostaniemy z tobą przez jakiś czas. Żeby się z tym oswoić.
- Rozumiem. - Mężczyzna skinął głową i oblizał wargi, drżącymi rękami mierzwiąc włosy. - Czy myślisz... to znaczy, jakie są szanse...
- Szanse? - Pajęczyca falowała w zamyleniu. - No cóż, zajmujemy się tym od dawna. Prawie od miliona lat. Chyba mamy nad nimi lekką przewagę, pomimo wszystkich minusów. Oczywiście, nasz układ z ptakami, z ropuchami...
- Myślę, że możemy was ocalić - wtrącił radośnie Zgniatacz. - Prawdę mówiąc, wyczekujemy takich sytuacji jak ta.
    Spod desek w podłodze dobiegło ich odległe drapanie, odgłos wielu maleńkich szczypiec i wibrujących nieznacznie skrzydeł. Mężczyzna to usłyszał. Całkiem upadł na duchu.
- Czy jestecie pewni? Uważacie, że możecie to zrobić? - Otarł pot z ust. Wciąż nasłuchując, sięgnął po rozpylacz.
    Ów dźwięk narastał, jakby puchł od spodu, spod podłogi, pod stopami. Przed domem zaszeleciły krzaki i kilka ciem wyleciało w stronę okna. Dźwięki przybierały na sile i niżej, i wyżej, wszędzie podnosił się warkot pełen złości i determinacji. Mężczyzna rozglądał się na boki.
- Czy jestecie pewni, że możecie to zrobić? - mruczał. - Naprawdę mnie uratujecie?
- Och! - zawołał z zakłopotaniem Zgniatacz.- Nie to miałem na myli. Chodziło mi o gatunek, o rasę... nie o ciebie konkretnie.
    Człowiek wpatrzył się w niego i wszystkie trzy pająki poruszyły się niepewnie. Coraz więcej ciem trzepotało za oknem. Poniżej fala wzbierała i rosła.
- Rozumiem - powiedział mężczyzna. - Przykro mi, że źle cię zrozumiałem.

HOME

Mój e-mail